Kultura pracy asynchronicznej: jak przestać tracić czas na spotkaniach
Pamiętam dzień u jednego z klientów, kiedy w kalendarzu zobaczyłam 9 spotkań pod rząd. Zapytałam prezesa: „A kiedy wy właściwie pracujecie?”. Odpowiedział półżartem: „Wieczorami i w weekendy”. To jest dokładnie ten moment, w którym kończy się efektywność, a zaczyna gaszenie pożarów.
Pandemia tylko przyspieszyła coś, co i tak już narastało: nadmiar spotkań synchronicznych. Zoom, Teams, Meet – miały ułatwić współpracę, a bardzo często stały się cyfrowym open space’em, z którego nie da się wyjść. Zamiast wspierać decyzje i kreatywność, spotkania zaczęły zjadać czas na realną pracę i coraz mocniej rozmywać granice między pracą a życiem prywatnym.
Praca asynchroniczna wyrasta dokładnie z tej frustracji. Zdejmuje presję bycia „ciągle dostępna”, „na zielono”, pod telefonem i na Zoomie. Zamiast rozliczania z obecności o tej samej godzinie, stawia na efekt, a nie na to, czy wszyscy kliknęli w ten sam link o 10:00. Każdy może dopasować godziny pracy do swojego biorytmu i życia rodzinnego – jedni pracują najlepiej od 7:00 do 11:00, inni łapią flow po 21:00.
Dodatkowy bonus? Nie marnujemy już godzin w korkach. Ten „odzyskany” czas można przeznaczyć na głęboką pracę, naukę albo po prostu na wolny wieczór bez poczucia winy, że się jeszcze „nie odczytało wszystkiego ze Slacka”. Dobrze zaprojektowana komunikacja asynchroniczna zamienia masę bezproduktywnych wideokonferencji na mniej, ale sensowniej: mniejsze, celowe spotkania albo… w ogóle ich brak tam, gdzie niczego nie wnoszą.
Praca synchroniczna vs asynchroniczna – co tu się właściwie zmienia?
Kiedy wchodzę do organizacji działającej w pełnym trybie synchronicznym, scenariusz jest przewidywalny: status o 9:00, daily o 10:30, projektowe o 13:00, „krótka synchronizacja” o 15:00, która i tak się przeciąga. Dzień upływa na byciu razem, ale paradoksalnie mało kto ma czas coś faktycznie zrobić.
Model synchroniczny opiera się na wspólnej obecności w tym samym czasie – czy to w sali konferencyjnej, czy na Zoomie. Świetnie działa tam, gdzie liczy się natychmiastowa reakcja: kryzysy, sytuacje 0/1, szybkie decyzje z wieloma zmiennymi. Problem zaczyna się, gdy z „trybu awaryjnego” robimy domyślny sposób pracy.
Praca asynchroniczna odwraca ten schemat. Komunikacja, decyzje i współpraca nie są przywiązane do tej samej minuty w kalendarzu. Odpowiadam wtedy, kiedy mam przestrzeń – Ty też. Mogę przemyśleć, sprawdzić dane, przygotować konkretną odpowiedź zamiast rzucać spontaniczną opinią na callu. W praktyce tempo odpowiedzi bywa wolniejsze, ale jakość komunikacji rośnie wykładniczo.
Przy projektach, które wdrażam z klientami, zwykle zaczynamy od prostego eksperymentu: redukujemy spotkania o 30–40% i przenosimy je do wątku asynchronicznego (task, dokument, wideo z komentarzem). Nagle okazuje się, że da się zarządzać deadlinami, nie robiąc do każdego ustalenia osobnego calla. Zespoły pracujące w różnych strefach czasowych wreszcie nie muszą szukać „nieludzkiego” okna typu 6:00–22:00, żeby się zgrać.
To nie jest wojna „synchroniczne vs asynchroniczne”. To świadome dobranie trybu do zadania. Synchroniczność zostaje tam, gdzie jest realną przewagą, a nie przyzwyczajeniem.
Cena spotkań: obciążenie poznawcze, Zoom fatigue i podniesiony kortyzol
Jedna z menedżerek powiedziała mi kiedyś po maratonie spotkań: „Czuję się, jakbym przebiegła pół maratonu… siedząc”. I to jest bardzo trafny opis tego, co robi nam nadmiar wideokonferencji.
Praca synchroniczna w trybie „ciągle na kamerze” to ciężar poznawczy, którego często nie doceniamy. Utrzymujesz kontakt wzrokowy (albo udajesz, że utrzymujesz), skanujesz reakcje innych, śledzisz prezentację, czat, swoje notatki. Forbes od lat pisze o tym, jak taki miks bodźców w krótkim czasie obniża morale i efektywność. Stąd bierze się Zoom fatigue – poczucie kompletnego wyczerpania po serii spotkań, nawet jeśli „nic wielkiego się na nich nie działo”.
Do tego dochodzi biologia. W trybie „ciągłej gotowości do odpowiedzi” podskakuje poziom kortyzolu, hormonu stresu. To dlatego po całym dniu na callach masz ochotę tylko przewijać social media, zamiast spokojnie coś przeczytać czy pójść na spacer. Praca asynchroniczna, która usuwa z dnia tę presję natychmiastowej reakcji, realnie obniża ten poziom. W praktyce zespoły, z którymi pracuję, po kilku tygodniach asynchronicznego trybu zaczynają zgłaszać bardzo konkretny efekt: „Pierwszy raz od dawna mam wieczór naprawdę wolny, bez siedzenia z laptopem na kanapie i odpisywania na ‘pilne’ wiadomości”.
Największy paradoks? Spotkania, które miały usprawniać decyzje, często je spowalniają. Zamiast płynnej pracy: głębokie skupienie – przerwa – skupienie, mamy rytm: „skupienie – wyjście ze stanu flow na spotkanie – próba powrotu – kolejne spotkanie”. Dla zadań wymagających kreatywności czy analizy danych to zabójcze.
⚡ PRO TIP: Policzyłam kiedyś, ile kosztuje 1 godzina spotkania 8-osobowego zespołu seniorów. Wyszło ponad kilka tysięcy złotych, nie licząc kosztu utraconego fokusu. Od tego momentu każdą godzinę w kalendarzu traktuję jak konkretną pozycję w budżecie.
Jak praca asynchroniczna oddaje czas, fokus i normalne życie
Kiedy po raz pierwszy przestawiłam cały zespół klienta na model asynchroniczny, reakcja była różna: część ludzi odetchnęła, część pytała „ale jak to, bez codziennego statusu?”. Po miesiącu ci sami sceptycy przyznawali, że wreszcie są w stanie kończyć pracę o normalnej godzinie.
Asynchroniczność to nie tylko wygodne „pracuję, kiedy chcę”. To przeprojektowanie dnia z myślą o głębokim skupieniu. Zamiast kalendarza poszatkowanego spotkaniami co 45 minut, pojawiają się długie bloki nieprzerwanej pracy. Do tego eliminacja dojazdów – 2 godziny dziennie „odzyskane z trasy” to 10 godzin tygodniowo. Tyle, ile cały dodatkowy dzień pracy albo dzień wolny.
Istotna jest też warstwa psychologiczna. Kiedy nie jesteś oceniana po tym, czy odpowiadasz w 3 minuty na wiadomość, tylko po tym, jakie efekty dowozisz, stres spada. Wieczorem można naprawdę zamknąć laptop, zamiast zastanawiać się: „czy powinnam jeszcze raz sprawdzić Slacka?”.
Dobrze zaprojektowana asynchroniczność lekko „ucisza” również informacyjny hałas: mniej telefonów „na szybko”, mniej mikro-pytań na callach, mniej wątków, które giną w czacie. Zamiast tego rośnie znaczenie przemyślanych komunikatów, dokumentacji i decyzji, do których można wrócić za tydzień czy miesiąc.
Co ważne, asynchroniczna praca jest bardziej inkluzywna. Kobiety i osoby z grup marginalizowanych w spotkaniach synchronicznych statystycznie dostają mniej pozytywnego feedbacku, za to częściej są korygowane i przerywa im się wypowiedzi. W trybie asynchronicznym – w komentarzach, dokumentach, nagraniach – dużo łatwiej o równe warunki gry. Nie trzeba przekrzykiwać reszty zespołu, żeby zabrać głos.
Dla wielu introwertyków to dosłownie zmiana życia. Znam specjalistkę, która przez lata milczała na burzach mózgów, bo nie miała ochoty walczyć o „okienko na słowo”. W modelu asynchronicznym, kiedy pomysły zapisujemy lub nagrywamy, jej udział w projektach nagle eksplodował – zostawiła po prostu świetne, przemyślane komentarze zamiast walczyć o mikrofon.
Czy praca asynchroniczna sprawdza się dla wszystkich typów zadań?
Często słyszę pytanie: „Marta, czy da się wszystko robić asynchronicznie?”. Odpowiadam: nie i całe szczęście.
Ten model genialnie wspiera zadania, które wymagają refleksji, analizy, głębokiej pracy koncepcyjnej. Tutaj możliwość „przespania się z tematem” i wrócenia do niego rano jest nie do przecenienia. Przy projektach AI czy automatyzacji, które prowadzę, najwięcej wartości powstaje właśnie wtedy, gdy ludzie nie siedzą razem na callu, tylko mają czas na eksperymenty, testy, pisanie.
Są jednak sytuacje, gdzie synchroniczność jest po prostu szybsza i bezpieczniejsza: kryzysy, uzgadnianie szczegółów tuż przed deadlinem, złożone decyzje z wieloma zależnościami, konflikt, który trzeba rozbroić „tu i teraz”. Tutaj dobrze przeprowadzona wideokonferencja naprawdę ma sens – pod warunkiem, że nie jest odruchem, tylko świadomym wyborem.
Warto też obalić jeden mocno zakorzeniony mit: że praca synchroniczna „zawsze” jest lepsza dla kreatywności. Badania i praktyka pokazują coś odwrotnego. Kreatywność wielu osób, zwłaszcza kobiet, rośnie, gdy mogą pracować asynchronicznie. W jednym z eksperymentów (49 kobiet, 50 mężczyzn) kobiety wypadały o 17% lepiej, kiedy ich wystąpienia były nagrywane asynchronicznie, zamiast odbywać się na żywo. To nie magia – to efekt większej autonomii, możliwości przygotowania się i braku presji „już teraz muszę coś powiedzieć”.
Synchroniczne burze mózgów często premiują tych, którzy mówią głośniej i szybciej, a nie tych, którzy myślą głębiej. Introwertycy wycofują się, osoby z grup marginalizowanych słyszą „za chwilę do tego wrócimy” i… rzadko wracamy. Zespoły, które jadą wyłącznie na takich spotkaniach, bywają mniej równe i mniej kreatywne, bo po prostu nie korzystają z pełni potencjału wszystkich osób przy stole.
Dlatego najlepsze efekty widzę tam, gdzie łączymy oba tryby: asynchroniczność jako domyślny sposób pracy, synchroniczność jako turbo-doładowanie w wybranych momentach.
Synchroniczna vs asynchroniczna – jak to wygląda w praktyce
Podczas jednego z warsztatów zapytałam zespół: „Co by się stało, gdybyśmy anulowali wszystkie wasze spotkania na tydzień i zostawili tylko 2–3 najważniejsze?”. Najpierw była panika, potem… ulga.
Poniższa tabela dobrze podsumowuje najważniejsze różnice, o których rozmawiam z klientami, gdy projektujemy nowe zasady współpracy:
| Aspekt | Praca synchroniczna | Praca asynchroniczna |
|---|---|---|
| Elastyczność godzin pracy | Niska – praca w określonych godzinach | Wysoka – dostosowanie do indywidualnych rytmów |
| Efektywność prezentacji kobiet | Nieco niższa | O 17% wyższa, gdy występy nagrywane asynchronicznie |
| Wpływ na motywację | Często niższa z powodu presji czasu | Wyższa dzięki autonomii i elastyczności |
| Preferencje pracowników (Według Wall Street Journal) | Skupienie się na miejscu pracy (home office) | Elastyczność godzin pracy jest ważniejsza |
Badanie cytowane przez Wall Street Journal pokazało coś bardzo wyraźnego: dla wielu osób ważniejsze od samego „home office” jest to, kiedy pracują, a nie skąd. To dokładnie ten obszar, w którym praca asynchroniczna ma przewagę.
Z mojej perspektywy konsultantki automatyzacji wygląda to tak: w trybie synchronicznym cała organizacja musi dopasować się do jednego rytmu, co bywa kompletnie rozjechane z biologią i obowiązkami ludzi. W trybie asynchronicznym tworzymy ramy, ale każdy sam zarządza swoim „jak” i „kiedy” – a ja mogę projektować procesy i narzędzia tak, żeby to wspierały.
Filary skutecznej kultury pracy asynchronicznej
Kiedy klient mówi mi: „Chcemy więcej asynchroniczności”, moje pierwsze pytanie brzmi: „A jak wygląda u was dokumentacja?”. Zwykle wtedy zapada cisza.
Dobrze działająca praca asynchroniczna stoi na kilku fundamentach:
Po pierwsze, przejrzysta, publiczna dokumentacja – coś w rodzaju firmowego podręcznika i repozytorium wiedzy. GitLab jest tu podręcznikowym przykładem: ma otwarty handbook, opisane procesy, strukturę zespołów i nawet widełki płacowe. Dzięki temu nikt nie musi „dowiadywać się na spotkaniu”, jak coś działa – można to po prostu przeczytać.
Po drugie, redukcja długu komunikacyjnego. W zespołach rozproszonych to nie fizyczna obecność decyduje o produktywności, tylko to, czy informacje są trwałe, kompletne i łatwo dostępne. Im mniej „dopytywania na priv”, a więcej dobrze opisanych zadań, decyzji, ustaleń, tym szybciej zespół jedzie do przodu bez stawania w korkach komunikacyjnych.
Po trzecie, jasne zasady odpowiedzi i decyzji. Świetnie działa zasada „cisza = zgoda”: przedstawiasz propozycję w dokumencie lub tasku, dajesz zespołowi np. 48 godzin na zgłoszenie uwag, brak sprzeciwu oznacza akceptację. Nagle znika potrzeba organizowania spotkań „tylko po to, żeby potwierdzić”.
Po czwarte, „kalendarz ciszy” i praca głęboka. Coraz częściej projektuję z klientami bloki w ciągu dnia lub tygodnia, w których nie planujemy spotkań ani nie oczekujemy natychmiastowych odpowiedzi. Liderzy uczą się też opóźniać wysyłkę maili czy wiadomości poza godzinami pracy, żeby nie generować fałszywego poczucia „pilności”.
I wreszcie, 2–3 stałe „okna synchronizacji” tygodniowo. Zamiast rozstrzelonych calli każdego dnia, rezerwujemy konkretne pory na rozmowy na żywo: np. wtorek i czwartek 10:00–12:00. Jeśli już musimy się spotkać, to najczęściej właśnie wtedy. Reszta tygodnia jest domyślnie asynchroniczna.
⚡ PRO TIP: Traktuj dokumentację nie jako „papierologię”, tylko jako produkt, z którego codziennie korzysta zespół. Jeśli ludzie nie potrafią w 2–3 kliknięciach znaleźć odpowiedzi, wrócą do starych nawyków i zawołają cię na kolejne spotkanie.
Jasne zasady: kiedy spotkanie jest naprawdę konieczne
Jedna z pierwszych rzeczy, które robię z zespołami, to wspólne spisanie: „Kiedy wolno nam robić spotkanie?”. Brzmi banalnie, ale wiele firm… nigdy tego nie zdefiniowało.
W praktyce ustalamy, że spotkanie synchroniczne ma sens wtedy, gdy:
- potrzebujemy szybkiej wymiany pomysłów w czasie rzeczywistym,
- wchodzimy w trudny temat wymagający wspólnego doprecyzowania kontekstu,
- mamy sytuację kryzysową, w której każda godzina zwłoki kosztuje,
- pracujemy nad relacją (np. 1:1, feedback, onboarding).
Całą resztę przenosimy do trybu asynchronicznego: dokumenty z komentarzami, nagrane krótkie wideo z omówieniem, zadania w narzędziu typu Rock, które łączy komunikację, taski i pliki w jednym miejscu.
Coraz częściej proponuję też eksperyment w stylu Google czy Ubera: „dzień bez spotkań”. Jeden, stały dzień w tygodniu, kiedy nie planujemy calli, a cała organizacja ma przyzwolenie na głęboką pracę. Dla wielu firm to rewolucja – nagle okazuje się, że w jeden wtorek bez spotkań robią więcej niż zwykle przez trzy „normalne” dni.
Kluczowe jest też to, jak wygląda samo spotkanie. Bez agendy i jasno określonego celu łatwo zmienić 30 minut w 90. Dlatego przy większych transformacjach wprowadzamy prostą zasadę: każde spotkanie ma agendę, oczekiwany rezultat i właściciela decyzji. Jeśli tego nie ma – spotkanie nie powinno się odbyć.
⚠ UWAGA: brak zasad oznacza, że każda osoba z uprawnieniem do tworzenia eventów w kalendarzu może w praktyce zarządzać czasem pracy całego zespołu. To więcej władzy, niż wielu liderów zdaje sobie sprawę.
Zaufanie zamiast mikrozarządzania
Największy opór przy przechodzeniu na pracę asynchroniczną widzę często nie w zespole, ale u kadry menedżerskiej. „Skąd mam wiedzieć, że oni naprawdę pracują, jeśli ich nie widzę?”. To pytanie słyszałam tyle razy, że mogłabym nim zaczynać prezentacje.
Praca asynchroniczna wymusza zmianę roli lidera: z kontrolera na facylitatorkę / facylitatora. Zamiast stania nad zespołem (również cyfrowo, przez ciągłe call-e i check-iny) tworzymy warunki, w których ludzie sami biorą odpowiedzialność: mają jasne cele, mierzalne efekty, dobre narzędzia i przestrzeń, by dowieźć wynik.
Pionierzy tego podejścia – jak Rhys Black czy zespoły z GitLab – bardzo jasno mówią: bez zaufania asynchroniczność zamienia się w chaos. Ale kiedy zaufanie jest, dzieje się coś ciekawego: mikrozarządzanie znika, a decyzje przyspieszają. HR w takich organizacjach ma zupełnie inną rolę – zamiast pilnować obecności, wspiera liderów w budowaniu standardów asynchronicznej współpracy, rozwija polityki transparentności i dba o narzędzia, które to wszystko spinają.
Firmy działające globalnie, jak Oyster czy Stella Treas, pokazują, że można w pełni funkcjonować w kulturze asynchronicznej i jednocześnie mieć świetne wyniki. Z mojego doświadczenia jasno wynika, że zespoły, którym ufa się w kwestii organizacji czasu, realizują zadania szybciej i z mniejszą liczbą przeróbek, bo czują się właścicielami swojej pracy, a nie wykonawcami czyichś „to-do”.
Jak to wdrożyć w praktyce – kilka sprawdzonych ruchów
Kiedy wdrażam asynchroniczność u klientów, nie zaczynam od wyłączenia wszystkich spotkań jednego dnia. To byłby piękny chaos. Zaczynamy małymi, ale bardzo konkretnymi krokami.
Najpierw upraszczamy krajobraz narzędzi. Zamiast 7 komunikatorów i 4 miejsc na pliki, wybieramy jeden „mózg operacji” – często jest to właśnie Rock, który łączy zadania, wiadomości i dokumenty. Wszystko, co dotyczy danego tematu, ląduje w jednym wątku. Dzięki temu nie trzeba zwoływać spotkania, żeby „tylko zobaczyć, gdzie stoimy”.
Potem wprowadzamy stałe okna synchronizacji – np. 2–3 razy w tygodniu po dwie godziny – i dzień bez spotkań. To wystarcza, by ludzie poczuli różnicę: nagle w kalendarzu pojawiają się prawdziwe bloki na pracę.
Równolegle uczymy się nowego sposobu przygotowywania spotkań: agenda wysyłana wcześniej, materiały w jednym miejscu, jasny cel. Zespół wie, że na callu nie robimy już „update’ów”, tylko rozwiązujemy to, czego nie dało się załatwić asynchronicznie.
I wreszcie, pracujemy nad nawykami: nie oczekujemy odpowiedzi „od ręki”, nie wysyłamy ważnych wiadomości po 22:00, nie organizujemy spotkań „na wszelki wypadek”. To brzmi miękko, ale ma bardzo twardy wpływ na efektywność.
Czy asynchroniczność pogarsza komunikację między zespołami?
To jedno z najczęstszych pytań, jakie słyszę: „Czy my się nie rozjedziemy, jeśli przestaniemy się ciągle spotykać?”. I znowu – odpowiedź zależy od tego, jak wprowadzimy zmiany.
W organizacjach, gdzie po prostu „tnie się spotkania”, a nic nie daje w zamian, rzeczywiście pojawia się chaos. Ale tam, gdzie budujemy solidne repozytorium informacji i zasady współpracy, dzieje się coś odwrotnego: komunikacja staje się spokojniejsza, ale bardziej precyzyjna.
GitLab jest dobrym przykładem: ogromna część ich współpracy odbywa się przez dokumenty, komentarze i śledzenie zmian. Nie trzeba ściągać 10 osób na call tylko po to, by dowiedzieć się, co się zmieniło – wszystko widać w historii.
Z mojej praktyki wynika, że zespoły po przejściu na asynchroniczność rzadziej narzekają na „brak informacji”, a częściej na początku na… nadmiar. To normalne w pierwszej fazie, kiedy dokumentujemy więcej. Po kilku tygodniach sytuacja się stabilizuje: zamiast 15 skrótowych aktualizacji na różnych spotkaniach mamy jedno dobrze opisane źródło prawdy, do którego można wracać, kiedy się chce.
Tu znowu kluczowe są zasady: gdzie dokumentujemy, jak nazywamy wątki, ile czasu dajemy na odpowiedź, kiedy „cisza = zgoda”. Jeśli to jest jasne, komunikacja nie tylko nie siada – staje się bardziej przewidywalna i mniej męcząca.
Najczęstsze pytania, które słyszę od zespołów
Czy praca asynchroniczna sprawdza się dla wszystkich typów zadań?
Nie. Najlepiej działa tam, gdzie potrzebna jest koncentracja, samodzielność i praca koncepcyjna: rozwój produktu, analizy, projektowanie procesów, kodowanie, research. Gorzej sprawdzi się w zadaniach, gdzie liczy się natychmiastowa reakcja – obsługa incydentów, kryzysy, sytuacje wymagające „tu i teraz” wielu osób. Dlatego rekomenduję miks: asynchroniczność jako domyślny tryb + świadomie zaplanowane okna pracy synchronicznej.
Jak praca asynchroniczna wpływa na dobrostan?
Bardzo konkretnie. Zdejmuje presję ciągłej dostępności, obniża poziom kortyzolu, przywraca wieczory i weekendy jako realny czas wolny. Ludzie lepiej śpią, mniej myślą o pracy po godzinach, łatwiej im mentalnie „wylogować się” z roli zawodowej. To z kolei przekłada się na mniejszą rotację i mniejsze ryzyko wypalenia.
Czy asynchroniczność zmniejsza komunikację między zespołami?
Zmniejsza liczbę spontanicznych rozmów „na żywo”, ale zwiększa jakość i trwałość komunikacji. Zamiast tego, co padło na spotkaniu i zaraz zostało zapomniane, mamy decyzje i ustalenia zapisane w jednym miejscu. Warunek jest jeden: trzeba świadomie zbudować system dokumentacji i nawyk korzystania z niego. Bez tego faktycznie pojawia się wrażenie chaosu.
Podsumowanie: jak na stałe przestać tracić czas na spotkania
Kiedy wchodzę do firm po kilku miesiącach od wdrożenia kultury pracy asynchronicznej, widzę zawsze te same trzy efekty: mniej spotkań, więcej efektów i spokojniejszych ludzi.
Asynchroniczność nie jest modą ani radykalnym „życiem bez spotkań”. To bardzo praktyczne podejście do zarządzania czasem i energią zespołu. Pozwala:
- odzyskać godziny zjedzone dotąd przez niepotrzebne wideokonferencje i dojazdy,
- pracować w zgodzie z własnym biorytmem, a nie tylko kalendarzem innych,
- podnieść jakość decyzji dzięki przemyślanej komunikacji zamiast szybkich reakcji,
- zbudować bardziej równe środowisko pracy, w którym nie wygrywa najgłośniejsza osoba na callu,
- poprawić zdrowie psychiczne i work‑life balance – w bardzo wymierny sposób.
Stabilna zmiana nie dzieje się z dnia na dzień. Wymaga przemyślanych narzędzi, przejrzystej dokumentacji, „kalendarza ciszy”, jasno zdefiniowanych momentów synchronizacji i – przede wszystkim – zaufania do ludzi.
Ale jeśli masz poczucie, że twój kalendarz żyje własnym życiem, a praca zaczyna się dopiero „po spotkaniach”, to znaczy, że jesteś dokładnie w tym punkcie, w którym byłam z wieloma firmami… na chwilę przed tym, jak przeszły na asynchroniczność i przestały marnować czas na spotkania, które niczego nie zmieniały.